wtorek, 17 września 2013

Rozdział 22/Agnes

Hejka, ludzie!
Dawno mnie tu nie było... kompletnie nie wiedziałam co napisać, po prostu wena mnie opuściła. Jednak nie mam zamiaru zostawić tej historii niedokończonej (za bardzo jestem ciekawa, co będzie dalej). Tak więc zapraszam do czytania tych wypocin:

Rozdział 22
Mara trzymała w ręce dwie bluzki. Praktycznie identyczne bluzki. Z westchnieniem włożyła jedną z nich i wyszła z przebieralni.
- Hmm... No nie wiem, przymierz drugą - wręcz rozkazała Amber. Jaffray wciąż nie wiedziała, jakim cudem dała się namówić na te zakupy. Chociaż, po namyśle stwierdziła, że wszystkie ubrania w strzępach są wystarczającym argumentem. Dziewczyna weszła do przebieralni i szybko zmieniła bluzkę.
- Tak, tak lepiej. O wiele. Bierzemy - blondynka uśmiechnęła się, a Mara westchnęła
- Ambs... mam już wystarczająco ciuchów. W razie czego pójdziemy jeszcze kiedyś na zakupy.
- Hmm... no nie wiem - Millington uważnie przyjrzała się stercie odłożonych ubrań. W rzeczywistości wiedziała, że już wystarczy, ale chciała dać czas reszcie. Musieli zrobić zakup na imprezę. Dobrze, że Joy nie musiała już nic kupować. Jej tata przyjeżdżał w ,,sprawach służbowych" do Viktora, więc rano zabrał ją i Patricie ze szkoły.
- Amber? Żyjesz? - blondynkę z zamyślenia wyrwał głos przyjaciółki.
- Tak, tak. Chyba faktycznie już tego wystarczy. W końcu musimy kupić ci jeszcze jakieś buty. - W tym momencie Jaffray stłumiła jęk.  
Kiedy dziewczyny zapłaciły za wszystko skierowały się do sklepu z obuwiem. Na szczęście, tam spędziły mniej czasu. Mara kupiła tam: adidasy, trampki, szpilki, pantofelki i kapcie.
W tym czasie Joy, Patricia i Jerome dosłownie biegali po sklepach. Oprócz dekoracji na bal musieli kupić prezenty. I to nie tylko od siebie. Wszyscy z DA złożyli ,,zamówienia". Oznaczało to mniej więcej tyle, że cała trójka zastanawiała się, o co chodziło zamawiającym. A kiedy już to rozszyfrowali, należało to znaleźć. Tak, to była zdecydowanie najtrudniejsza część zadania. W końcu, cała trójka obładowana zakupami, ruszyła do kawiarni. Na miejscu okazało się, że Amber i Mara, już na nich czekają. Po kilku minutach wszyscy siedzieli w taksówkach (dwóch, w jednej by się nie zmieścili). Podzielili się w ten sposób: Jerome i Mara w jednej, a Amber, Joy, Patricia i wszystkie zakupy w drugiej. Nikt, oprócz Amber, nie wiedział, dlaczego wszystkie zakupy lądują w jednej taksówce. Wszystko wyjaśniło się, kiedy auto, z Jarą skręciło w przeciwną stronę. Jerome, chciał zwrócić taksówkarzowi uwagę, że szkoła jest w innym miejscu, ale tamten, jakby uprzedzając jego słowa powiedział:
- Tamta jasnowłosa dziewczyna zapłaciła za przejazd i poleciła zawieźć was tu.
- Tu, czyli gdzie? - zainteresowała się Mara
- Czyli tu - mężczyzna skręcił w lewo i ich oczom ukazała się restauracja. I to nie byle jaka restauracja. Paradise - jedna z najlepszych restauracji w mieście. To wyjaśniło, dlaczego Amber tak bardzo krytykowała ich stroje. Kazała im się przebierać z milion razy.
Clarke i Jaffray wysiedli z taksówki i powoli zbliżali się do wejścia. Gdy weszli, pierwsze co zobaczyli to błękitne ściany i kilku kelnerów. Kolejną rzeczą na którą zwrócili wagę były stoły; okrągłe, przykryte białymi obrusami, na środku każdego stał wazon z różowymi różami.
- Państwo zarezerwowani na jakie nazwisko? - zapytał chłodno jakiś mężczyzna. Mara nawet nie zwróciła na niego uwagi, ale Jerome przyjrzał mu się uważniej. Mężczyzna ubrany był w czarny garnitur, a na szyi miał zawiązaną muszkę. Wyglądał na około trzydzieści pięć lat, miał ciemne, krótko przystrzyżone włosy i był gładko ogolony. Clarke nie był w stanie dojrzeć koloru oczu, ale nie stanowiło to problemu. Zastanawiał się, na jakie nazwisko mogła ich zarezerwować Amber. Po chwili namysły stwierdził, że na pewno nie na jego, a po minie Mary wnioskował, że również nie na nią.
- Millington - odpowiedział bez wahania
- Aaa... przyjaciele panny Millington. - Mężczyzna uśmiechnął się. - Zapraszam, zaraz wskażę wam odpowiedni stolik. Panna Millington prosiła przekazać, że nie musicie martwić się rachunkiem. Wszystko już załatwione.
Mara spojrzała zdziwiona na chłopaka. Widząc zaskoczenie wymalowane na jego twarzy stwierdziła, że on również nie miał o niczym pojęcia.

- Panie Viktorze! - Amber wręcz wbiegła do jego gabinetu.
- O co chodzi? - Mężczyzna był wyraźnie w dobrym humorze i  blondynka po raz pierwszy w życiu mogła stwierdzić, że jej to nie niepokoi.
- Chcemy zrobić dziś imprezę urodzinową dla Mary...
- Wiem o tym. Już się zgodziłem.
- Tak, ale chciałam zapytać, czy nie przesunąłby pan godziny policyjnej? - Millington wyrzuciła z siebie to pytanie z prędkością światła.
- Jutro idziecie do szkoły. - O tak, Victor był w zdecydowanie dobrym humorze. Amber uśmiechnęła się w duchu.
- Wiem, ale to nie będzie problem. Pierwszą mamy chemię, no a Poppy francuski....
- Hmm... dobrze - powiedział cicho Victor, a dziewczyna przeczuwała, że jeszcze za wcześnie, aby się cieszyć. Niestety miała rację. - Pod warunkiem, że jutro pójdziecie spać godzinę wcześniej. I nie będzie żadnych nocnych eskapad.
Amber zastanowiła się przez chwilę. Rozważyła wszystkie za i przeciw, i już miała się zgodzić, kiedy uderzyła ją niespodziewana myśl.      
- A o której będziemy mieli położyć się spać? Dzisiaj oczywiście. - Drugie zdanie dziewczyna dodała, na wypadek, gdyby Rodenmaar nie do końca zrozumiał pytanie.
- Zależy jak będziecie się zachowywać - stwierdził po chwili namysłu - O jedenastej, jeśli będzie... hmm... nieodpowiednio, a jeśli będziecie... w miarę cicho i spokojnie, to nawet o północy. Tylko panna Clarke ma położyć się najpóźniej o jedenastej, a Jaffray o północy to ma być w łóżku.
- W takim razie zgadzam się. - Amber uśmiechnęła się. Teraz pozostało jej przekazać informację reszcie.
 
Jerome spojrzał na Marę, która właśnie jadła jakieś ciasto o dziwnej, egzotycznej nazwie, ale według Clarka wyglądało (i smakowało) jak zwykły sernik z bitą śmietaną. Sam swoją porcję skończył kilka sekund wcześniej i od tej pory zerkał to na dziewczynę, to na jej kawałek ciasta.
- Chcesz pół? - zapytała Mara z uśmiechem. Jerome miał zamiar odmówić, ale kiedy spojrzał na pysznie wyglądające ciasto kiwnął głową. Mara zaśmiała się jednocześnie sięgając po nóż. Przekroiła kawałek który miała na talerzu na dwie części i jeden z nich przełożyła na talerzyk chłopaka.
- Czemu się śmiałaś? - zainteresował się Clarke
- Bo do tej pory myślałam, że to Alfie jest uzależniony od ciast, ciastek, babeczek, naleśników.... ogólnie jedzenia.
- Ja tylko od serników - stwierdził Clarke z uśmiechem.
Kilka minut później (prawie) para wychodziła na zewnątrz. Zamiast wezwać taksówkę postanowili się przejść. Ruszyli w stronę parku.
- Mara... - zaczął chłopak.
- Tak?
- Bo... ja... posłuchaj. Ja bardzo cię kocham. Wiem, że... że nie możesz mi zaufać, ale... nie mówiłem o tym nikomu. Nie chciałem o tym pamiętać, a tamto zerwanie z tobą wydawało mi się najlepszym rozwiązaniem - Clarke mówił nieskładnie, ale Mara wiedziała o co chodzi chłopakowi. Chciała coś wtrącić, ale nie wiedziała co. - To trudne. Gdy cię widzę, mam ochotę podbiec i pocałować, ale boję się, że wtedy całkowicie mnie odrzucisz. Ja... - Chłopak nie mógł dokończyć. Mara wreszcie znalazła sposób, żeby się ,,kulturalnie" wtrącić. Jerome wiedział tylko tyle, że nie chce, żeby ten pocałunek się skończył.



A i bym zapomniała. Następny rozdział pojawi się najwcześniej za miesiąc, ponieważ wyjeżdżam do sanatorium. Oczywiście jeśli znajdę czas, naskrobię coś i tam, jednak wątpię...