piątek, 20 stycznia 2017

Rozdział 29/Epilog

Czy to powinno tak wyglądać? Nie. Każdy o tym wiedział, a mimo to wszyscy znowu byli w tej piwnicy. Nina składała kielich, Seth kończył eliksir, Anubis przygotowywał Victora, a wszyscy inni po prostu obserwowali. Bo co innego mieli zrobić? Pierścień nie podziała, Anubis zdawał sobie z tego sprawę. Trzeba było wykorzystać kilka pomysłów na raz.
Amber obserwowała uważnie twarz Alfiego. Sama już nie wiedziała, kiedy ostatnio żartował. Chyba jeszcze kilka godzin wcześniej, ale te wydarzenia sprawiły, że wydało jej się, że minęły wieki, odkąd usłyszała coś o kosmitach. 
- Victor? - Alfie podszedł do niego. - Jesteś pewien, że dasz radę sam? Jest ich dwoje...
- Żadne z was się tutaj nie zbliży - warknął wręcz mężczyzna. Wcale nie było mu na rękę robienie za przekaźnik, ale odpowiadał za te dzieciaki. Raz prawie ich zabił i do tej pory zastanawiał się, jak mógł nie sprawdzić podstawowych rzeczy i chcieć tak zaryzykować. Teraz nie miał takiego zamiaru. 
- Ale...
- Nie. Wyniesiecie się stąd, jak tylko zaczniemy. Wszyscy.
Chwilę później Nina skończyła, Seth wlał napój do kielicha i większość, ociągając się, wyszła. W piwnicy zostały cztery osoby. 
Jerome i Poppy delikatnie drżeli, starając się nie patrzeć na Anubisa, który zajął się wypisywaniem odpowiednich hieroglifów na stole. Victor wydawał się całkowicie opanowany. Jakby nie zdawał sobie sprawy, że jeśli coś nie wyjdzie, to on zginie. 
- Zaczynajmy - powiedział Anubis i podał kielich Poppy. Napiła się odrobinę i oddała napój bratu. Chwilę później Jerome odstawił eliksir. 
Nic się nie działo. Victor wiedział, że to jeszcze nic nie znaczy. Co prawda rytuał powinien być przeprowadzony inaczej, jednak obecność Anubisa zmieniała sytuację. Powinien się przygotować, problem w tym, że nie wiedział na co. Na ból? Obezwładnienie? Czy jeszcze coś innego miało się zdarzyć.

Kiedy Alfie usłyszał krzyk Anubisa, zdał sobie sprawę, że coś idzie nie tak. Jedno zerknięcie i wiedział, że Seth również zdaje sobie z tego sprawę. Nikt ktokolwiek zdążył ich powstrzymać wbiegli do piwnicy. Alfie zabrał z wagi Jerome'a krążek Victora i położył swój. Wiedział, że kiedyś mu się przyda i nosił go ze sobą, odkąd  wykiwał Rufusa.

Ból zelżał. Victor i Aubis przestali krzyczeć. Alfie leżał na pdłodze zwinięty w kłębek. Seth nie do końca wiedział co robić. Wiedział za to, że sprawia dodatkowy ból chłopakowi, nie przyjmując części na siebie. Jednak wtedy na pewno nie byłby w stanie utrzymać go przy życiu. 
Do Alfie'ego podbiegła Amber, a zaraz za nią Nina i Fabian. Eddie, John i Mara powstrzymywali Jerome'a i Poppy, którzy usiłowali przerwać rytuał. Patricia i Jo skupiły się na Victorze. Mężczyzna z trudem utrzymywał się na nogach. Nie rozumiały, jakim cudem Anubis nie wpadł na pomysł, żeby dać mu chociaż usiąść. Jo podstawiała krzesło i Patricia pomogła mu siąść.
Kolejne sekundy ciągnęły się w nieskończoność.

Że wszystko się skończyło, jako pierwsza zauważyła Poppy, a ostatni Alfie. Właściwie to Alfie nie miał okazji nic zauważyć, ponieważ był nieprzytomny. Seth trzymał dłoń na jego głowie, ale chłopak nie odzyskał przytomności.
- Jak mogłeś mu na to pozwolić?! - krzyknął Jerome, podchodząc bliżej. Seth nie odpowiedział, zamknął oczy i usiłował pomóc Alfie'emu.

Kiedy Alfie otworzył oczy zobaczył białe ściany. Szpital. To tłumaczyło, dlaczego było mu wygodnie i ciepło. Obok, na krześle siedziała Amber. Pochyliła głowę i spała. Miała podkrążone oczy i najwyraźniej nie pomalowała się.
- Głową nie ruszysz, jeśli będziesz tak spała - powiedział Alfie i zdał sobie sprawę, jak bardzo zachrypnięty ma głos. Amber natychmiast otworzyła oczy. Pisnęła i przytuliła go ze wszystkich sił.- Dla takich chwil warto lądować w szpitalu - wyszeptał jej do ucha Alfie.
- Jeśli jeszcze raz mnie tak wystraszysz, to cię zabije - odpowiedziała blondynka i jeszcze wzmocniła uścisk.

- Podziałało, tak? - Alfie zignorował wszystkie słowa Anubisa i Setha. Powtórzył pytanie.
- Tak nam się wydaje, ale... nie da się tego od tak określić. Nie wiem jakim cudem udało ci się przeprowadzić tyle energii...
Anubis pokręcił głową. Wyglądało na to, że Alfie wytrzymał natężenie. Jak? Tego nie wiedział. Ale udało mu się.
- Czyli zobaczy się - westchnął Alfie. Minęły dwa dni odkąd się obudził i dopiero teraz ktokolwiek dostał pozwolenie na odwiedzenie go. Wiedział, że Amber będzie wściekła, że to nie ją poprosił, ale musiał wiedzieć.

- Jerome? - Mara przytuliła chłopaka. Wręcz czuła jego poczucie winy. Obwiniał się o to, co spotkało Alfie'go. A przecież Jerome zrobiłby dla przyjaciela to samo.
- Jeśli on... jeśli... on się załamie. I mnie znienawidzi.
Mijały dwa dni odkąd Alfie się obudził, a lekarze nadal robili co mogli, by mu pomóc. Nawet Seth i Anubis byli bezsilni.

Atmosferę w domu Anubisa można by kroić nożem. Trudy kilka razy próbowała zagaić jakąkolwiek rozmowę, ale nawet ona nie była w stanie nic zrobić. Martwiła się o Alfie'ego, ale nie wiedziała co dokładnie się stało. Nie rozumiała.
Eddie i Nina w końcu postanowili porozmawiać z Victorem. Nina musiała mu w końcu opowiedzieć o Sarze. O wszystkim. Zasłużył na to.

Kiedy tylko rodzice Alfie'ego wepchnęli jego wózek do domu Anubisa Trudy wniosła tort. Wszyscy byli szczęśliwi, że wrócił, ale Alfie miał wrażenie, że widzą tylko wózek. Jasne, że nie było to fajne, ale przecież będzie chodził. Lekarze niech sobie mówią co chcą. Będzie chodził. W końcu to chodzi tylko o zdjęcie ograniczeń.



środa, 18 stycznia 2017

Rozdział 28/Agnes

Mała blondyneczka podbiegła do Anubisa i przytuliła go. Właściwie to wczepiła się w niego, trzęsąc się ze strachu. Spojrzenie Anubisa złagodniało, objął dziewczynkę i oparł się o ścianę.
- Miałaś nie wychodzić.
- Rose... - Willow zrobiła krok naprzód, jednak dziewczynka nadal jej nie zauważyła. Anubis położył dłoń na jej głowie i po chwili Rose straciła przytomność.
- Nie możesz jej stracić, prawda? A mimo to, nie robisz nic, by ją zabrać ode mnie - powiedział Anubis beznamiętnie. - Nie możesz nic zrobić. Nie jesteś w stanie. Gdybyś na jedną krótką chwilę zyskała moc pokonania mnie, zniszczyłabyś mnie bez zastanowienia.
Willow nie odezwała się. Nie mogła nawet wykonać kolejnego kroku. Kilka metrów przed nią leżała Rose, a ona nie mogła nic zrobić.
- Dlaczego? - John Clark stał nad Anubisem i czekał na odpowiedź, jakby zapomniał przed kim stoi.
- Niby dlaczego miałbym ci odpowiedzieć?
- A dlaczego w ogóle ze mną rozmawiasz? Bo chcesz - powiedział spokojnie mężczyzna i kucnął, aby spojrzeć Anubisowi w oczy. - Nienawidzisz tego pierścienia, boisz się jego mocy, ale mimo wszystko starasz się go opanować. Dlaczego?
- Bo chcę. Sam stwierdziłeś, że to wystarczający powód.
- Dlaczego?
- Powinieneś wiedzieć - powiedział Anubis, a John gwałtownie wstał i spojrzał na Jerome'a i Poppy.
- Dlatego ci go oddała? - zapytał, po czym westchnął. - To nie pomoże. Nic nie pomoże i dobrze wiesz. Próbowałeś setki razy.
- Ale nie tego.
- Zamierzasz aż tak ryzykować? Ty nie zmienisz wiele, ale Appopis?
- Zrobię wszytko. Jeśli mi się nie uda...
- To zostawisz ich z tym samych - przerwał mu John i westchnął. - Ten pierścień nie doda ci mocy. On tylko zdejmuje ograniczenia. Nie tylko twoje.
Nikt, nawet Seth nie rozumiał. A przynajmniej nie wystarczająco.
- John, o czym ty mówisz?
Pytanie zostało zignorowane. Zapadła cisza i nagle każdy mógł się poruszać. Willow natychmiast podbiegła do siostry, nie zważając nawet na bliskie towarzystwo Anubisa. Jerome i Poppy podeszli, oczekując wyjaśnień. Pozostali czekali, usiłowali poukładać sobie to, co się właśnie wydarzyło. Alfie i Eddie usiłowali sobie coś przypomnieć. Coś, co miało ogromne znaczenie.
- Victor! Victor! - Alfie krzyczał najgłośniej jak potrafił, jednocześnie próbując obudzić Jerome'a. Chwilę później zauważył, że chłopak nie oddycha. - Pomocy! Victor! On nie oddycha! 
Alfie był przerażony. Nikt nie przychodził, a on nie miał pojęcia co robić. Przypomniał sobie zajęcia pierwszej pomocy. Masaż serca. Ale Jerome leżał na łóżku. Powinien leżeć na czymś twardym. Spróbował go przesunąć, kiedy odrzuciło go w tył. Przez chwilę nie widział nic. Słyszał tylko, jak ktoś powtarza w kółko "nie". 
- Pomożesz mi? - zapytał w pewnym momencie mężczyzna, a Alfie natychmiast odpowiedział.
- Tak. Powiedź mi tylko, co mam robić.
- Nie krzycz.
Potem był tylko ogromny ból i krzyk Jerome'a. Alfie zdążył jeszcze spojrzeć na wykrzywioną bólem twarz mężczyzny. 
Następnego dnia wziął to za zwykły koszmar. 
- To znowu się stanie? - zapytał, a Anubis spojrzał na niego uważnie.
- Tak. Próbowałem wszystkiego, ale nic nie działa. Dlatego potrzebuję...
- Pierścienia i Victora - dokończył Alfie. - Pierścień uwalnia moc. Usuwa ograniczenia. Wybrana otrzymała ten dar od was wszystkich, ale nie może przyjąć więcej. To ją zniszczy. Victorowi to nie grozi. Chciałeś wykorzystać go jako wzmacniacz. Jak mnie wtedy. Ale normalny człowiek jest za słaby, aby wytrzymać takie natężenie, jeśli pozbędziesz się ograniczeń. Żaden z bogów nie zgodzi się, aby ci pomóc, bo dla nich jest to bezsensowne. Dwadzieścia czy osiemdziesiąt lat? Nie widzą różnicy.
- Alfie? Może chociaż ty wyjaśnisz mi o czym mówicie? - Jerome był zdezorientowany. Naprawdę nie rozumiał co się dzieje.
- Mówiłeś nam, że nie jesteś pierwszym dzieckiem Anubisa - powiedział spokojnie Alfie, patrząc przyjacielowi w oczy. - Orientujesz się, ile lat udało im się przeżyć?
- Żadne nie przekroczyło osiemnastu - powiedział Seth i przeniósł wzrok na syna. - Wiedziałeś, czym to grozi. Nie możesz od tak...
- Mogę. To tylko głupi rytuał.
- Chcecie mi powiedzieć, że nie dożyję końca roku? - zapytał Jerome, zatrzymując spojrzenie na Johnie.
- Dożyjesz. Wlewanie w ciebie siłą energii życiowej starczało na krótko. Kilka tygodni, czasem miesięcy - powiedział Alfie. - Ale jeśli zastosuje się wzmacniacz, to wystarczy na kilka lat. Nie mylę się?
- Ale im jest starszy tym ciężej zrobić cokolwiek. Tym więcej energii potrzebujecie. Nie będę w stanie dostarczyć nawet najniższego progu.
- Alfie! Co dokładnie chcecie przez to powiedzieć? - zapytała Poppy, która zauważyła, że tylko on zwraca na nich jakąkolwiek uwagę.
- Jeśli dobrze rozumiem, to rodzicie się z określoną ilością energii życiowej. Kiedy ją wykorzystacie po prostu umieracie. Dlatego Anubis pompował w was swoją energię i uczył tych zaklęć. Jeśli odpowiednio wcześnie nauczylibyście się kontrolować ile energii z siebie wyrzucacie, wasze życie by się wydłużyło. Ale z roku na rok i tak potrzebowaliście jej więcej. Jakieś pięć lat temu skończył się cały zapas Jerome'a. Anubis pojawił się, gdy już nie oddychałeś - zwrócił się do przyjaciela. - Nie mógł zrobić nic. Wykorzystał mnie jako wzmacniacz. Najwyraźniej spisałem się dobrze, bo do tej pory to się nie powtórzyło.
- Czy to prawda? - zapytał Seth, a Anubis westchnął.
- Nie miałem czasu, aby wszystko tłumaczyć. Poza tym, jeśli dostałbym oficjalny zakaz znacznie ciężej byłoby coś zrobić. Sprawę utrudniał również fakt, że bardzo ciężko było mi zachować wspomnienia z tego przerzutu. Bo to nie jest jednostronne. Jerome dostał energię, a ja wszystkie uczucia siedzące w jego głowie. Nie przywykłem do takich emocji, brały nade mną górę. Dodatkowo Jerome tracił siły znacznie szybciej niż powinien. Chciałem nauczyć go to kontrolować, ale nic nie wychodziło. Teraz wiem czemu. Znaczna część energii dostawała się Poppy. Energię między sobą mogą przekazywać dowolnie i robili to bezwiednie. Dlatego uwierzyłem, że nie jest moją córką. Bo jej energia się nie wyczerpywała.
- Stąd wiedziałeś, że to nie zabije Alfiego? - Jerome nie wydawał się przekonany.
- Nie wiedziałem. Ale gdyby nie on, nie znalazłbym ciebie. Gdyby wtedy się nie obudził, rano byłbyś martwy. Chciał ci pomóc, a ja nie mogłem wbić w ciebie energii. Więc postanowiłem zrobić to poprzez niego.
Zapadła cisza.
- To nie ma sensu - odezwał się w końcu Fabian. Trzymał za rękę Ninę. - Wszystko. Wiedziałeś od początku? - zapytał Johna, który pokręcił przecząco głową.
- Nie. Po prostu...
- Po prostu rozumie, bo przez niego też przelewałem energię - westchnął Anubis i spojrzał na obecnych ludzi. - Sytuacja nie była aż tak awaryjna, więc zażądał wyjaśnień. A ja mu ich udzieliłem, zwłaszcza, że i tak zapomniał. Ludzkie umysły nie są w stanie wytrzymać tego i po prostu zapominają do dziesięciu godzin wstecz. Niektórzy, jak Alfie, przypominają sobie, inni nigdy.
- Dlaczego nie powiedziałeś? - odezwał się Seth.
- Bo to jest zakazane. W pierwszej chwili każdy by się zgodził, ale zaraz przypomnielibyście sobie jakie są zasady, oraz że muszę ponieść konsekwencje! - W głosie Anubisa brzmiała gorycz. - Poza tym kto z was uznałby, że jestem w stanie utrzymać to w ryzach? Sam w to nie wierzyłem i dlatego nigdy wcześniej nie sięgnąłem po pierścień. Ale próbowałem już wszystkiego. Zostało tylko to.
- Nie tylko to - odezwała się Patricia. - Eliksir życia. Jest w stanie przedłużyć życie zwykłego człowieka, więc czemu nie miałby pomóc im?
- Nie - westchnął Anubis i pokręcił głową. - Myślisz po co go stworzyłem? Dla mojej córki... mojej pierwszej córki. Nie zadziałał w żaden sposób. Zmarła mając osiem lat... Pierścień to ostatnia szansa.
- Ale nie możesz z niej skorzystać - John znowu zabrał głos. - Straciłeś kontrolę jeszcze zanim go dostałeś. Nie dasz rady. Nawet jeśli zadziała nic nie da, jeśli opanuje cię gniew Apopisa  zniszczysz wszystkich i siebie.
- Co najwyżej siebie. Apopis nie pożąda pierścienia. Po tym co działo się ostatnio, gdy był on w posiadaniu jakiegokolwiek boga, Apopis został strażnikiem pierścienia. Gdy tylko użyję tej mocy, on zacznie działać. Będę miał kilka chwil na pozbycie się pierścienia... dlatego potrzebuję Rose. Tak jak wtedy Apopis i Ra potrzebowali mnie.
- Tym bardziej nie dasz rady - powiedział Alfie. - Skoro Apopis powierzył ci ukrycie pierścienia, jesteś dla niego zdrajcą. Nikt nie lubi zdrajców. Nie dostaniesz tych kilku chwil.
- Skąd ta pewność? - Anubis wyglądał, jakby chciał go wyśmiać.
- Bo ci to powiedział. Ty dostałeś wtedy wspomnienia Jerome'a, a ja twoje koszmary. Nie dostaniesz szansy. Najmniejszej. Apopis zaatakował kiedy tylko zacząłeś wierzyć, że to się może udać. Nie zdążysz nawet użyć pierścienia.


czwartek, 29 września 2016

Rozdział 27/Agnes

Jerome nie chciał, żeby szli wszyscy. Za bardzo się o nich bał. Nie zdołał jednak przekonać nikogo. Nawet Willow i Poppy stwierdziły, że idą. Dla Setha nie była to wielka różnica. Rzucił kilka swoich zaklęć i ruszyli w drogę. Znaczy Seth ruszył. Zniknął, żeby, jak to powiedział, "otworzyć im drzwi". Czekali na niego już dobre pół godziny. Alfie z każdą chwilą opowiadał coraz głupsze żarty, a Jerome zaczynał się zastanawiać, czy nie byłoby lepiej ich wszystkich gdzieś zamknąć, żeby zostali w domu. Żeby byli bezpieczni. Jednak zanim przypomniał sobie, jakich zaklęć musiałby do tego użyć, w powietrzu pojawiły się drzwi. Same drzwi z futryną. Wszyscy wpatrywali się w nie. Futryna była czarna, a drzwi czerwone. Odcień tej czerwieni był... niepokojący. To było najlepsze określenie. Jerome wiedział, że to po prostu kolor Setha, jednak niepokój pozostawał.
Drzwi nagle się otworzyły i przeszedł przez nie Seth.
- Zapraszam!
Wszyscy popatrzyli się na siebie. Najwyraźniej nikt nie chciał iść pierwszy. Jerome pamiętał, jak przechodził przez takie drzwi wiele razy. Nie były to najprzyjemniejsze wspomnienia. Pan Clarke położył mu dłoń na ramieniu. Chwilę później obaj przeszli przez drzwi. Po niecałej minucie wszyscy znaleźli się w ogromnej komnacie. Wszystko mieniło się w oczach. Jedyne co było stałe to niewielkie, drewniane drzwi po drugiej stronie komnaty. Seth upewnił się, że są wszyscy i zamknął drzwi, które natychmiast zniknęły.
- No to za mną - powiedział Jerome. Doskonale wiedział gdzie iść. Mimo że minęło wiele lat, nadal pamiętał drogę. Wszyscy ruszyli w kierunku drewnianych drzwi.
- Zamknięte - stwierdził Jerome, zanim jeszcze dotknął klamki. Eddie jednak postanowił się upewnić. Były zamknięte. Seth kiwnął głową i machnął ręką, jakby coś odganiał. Drzwi się otworzyły. Wyszli na korytarz. O jego wyglądzie niewiele mogli powiedzieć. Był dość wąski, nie zmieściłoby się tam więcej jak dwie osoby obok siebie. Ściany były jasne, nie białe, jednak nikt nie mógłby stwierdzić jakiego dokładnie koloru. Co jakiś czas pojawiały się obrazy, jednak, mimo że były dość duże, trudno było je zauważyć. Nikt nie mógł skupić na nich wzroku. Jerome jednak szedł pewnie. Co jakiś czas skręcał i, mimo że wszyscy byli pewni, że jest tam ściana, pojawiał się tam korytarz. Seth szedł na końcu, najwyraźniej upewniając się, że nikt się nie odłączy. On sam nie miałby problemu ze znalezieniem drogi, ale skoro Jerome się wyrwał...
Po kilku minutach Jerome zatrzymał się,
- Możesz otworzyć? - zwrócił się do Setha, który pokręcił przecząco głową.  Jerome westchnął. Dotknął klamki i spróbował otworzyć. Przez chwilę się nie ruszał, a mimo to robił się czerwony, jakby coś go strasznie męczyło. Nagle drzwi się otworzyły, a Jerome smutno się uśmiechnął.
Jako pierwszy wszedł Seth, za nim pan Clarke, potem Jerome, a następnie reszta. Znaleźli się w pokoju. Całkiem zwyczajnym, może poza wielkością, pokoju. Było tam łóżko, regał, biurko, stolik i dwa krzesła. Jerome rozejrzał się. Pamiętał to miejsce całkiem inaczej, jednak nie miał wątpliwości, że to to samo miejsce.
- Nigdy tu nie byłam - powiedziała Willow.
- To miał być mój pokój. Dlatego mogłem otworzyć te drzwi.
Po chwili Jerome ruszył w kierunku kolejnych drzwi i otworzył je.
- Czemu zawdzięczam tę wizytę?
Wszyscy spojrzeli w kierunku z którego dochodził głos. Młody chłopak siedział na podłodze, oparty o ścianę. Nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia lat. Miał ciemne włosy i oczy, ubrany był w zwykłe spodnie sportowe i szarą bluzę.
- Chcemy ci pomóc - powiedział Seth, podchodząc do syna. Anubis zaśmiał się tylko.
- Już raz prosiłem cię o pomoc. Odmówiłeś, więc znalazłem inny sposób.
Seth sprawiał wrażenie zdezorientowanego. Jakby nie wiedział o jakiej prośbie mówił Anubis.
- Nie pamiętasz - stwierdził tylko Anubis, po czym dodał, jakby do siebie. - Nie sądziłem, że to naprawdę podziała.
- Teraz to jest nie ważne. Nie po to tu przyszliśmy - powiedział Jerome, a Anubis spojrzał na niego.
- Właśnie, konkrety. Pewnie przyszliście po rodzinkę tej śmiertelniczki. Wiedziałem, że nie warto jej wysyłać. Ale była silna i bardzo przywiązana do rodziny.
Anubis nadal nie wstawał, pstryknął palcami i przed nim pojawiły się trzy bańki, w każdej spał człowiek.
- Rose... - powiedziała Willow i zrobiła krok do przodu.
- Tak, tak. Ta mała też tu jest.
- Wypuść ich - powiedział stanowczo pan Clarke, a Anubis pokręcił głową.
- Mówisz do mnie jak do pierwszego lepszego dzieciaka. A jedno moje słowo, a nawet sam Ra nie wyciągnie cię z otchłani.
- Masz wysokie mniemanie o sobie. Nie jesteś w stanie tego zrobić - powiedział Seth.
Anubis ponownie się zaśmiał i pokręcił głową.
- Ja dałem, ja mogłem odebrać. Wysłałem do was Willow, żeby narozrabiała. Sam zająłem się Amy. Nie zajęło mi to dużo czasu.
Dopiero po chwili do wszystkich dotarło znaczenie tych słów.
- Masz pierścień - powiedział Seth, który jako pierwszy wyrwał się z osłupienia.
- Mam pierścień - potwierdził Anubis, a następnie machnął ręką wskazując bliżej nieokreślone miejsce. - Jest gdzieś tam.
Jerome jeszcze raz rozejrzał się. Pamiętał to pomieszczenie. Kiedy był mały pełne było mebli, wszelkiego rodzaju ozdób, a teraz nie było tam nic. Nawet Anubis się zmienił.
- Coś się stało. Wy nie zmieniacie się tak szybko - powiedział Jerome. - Nie znosiłeś takiej pustki.
- Coś o mnie wiesz. Ciekawe - odpowiedział Anubis
- Dziecko szybko się uczy tego, co pozwoli mu uniknąć pobicia.
- I na długo zapamiętuje. Ja też pamiętam wiele rzeczy. Między innymi pustkę. Nic. Nie żeby coś było mi potrzebne. Ale wydawało mi się, że będę szczęśliwszy. No cóż, nie byłem. Zwłaszcza później.
Seth zacisnął pięści i nie odezwał się.
- Nie wiem, dlaczego przyszło was tu aż tyle. Nie jesteście w stanie mi zagrozić. Zaszkodziliście tylko sobie. I im - wskazał rodzinę Willow.
- Czego ty chcesz? - zapytał pan Clarke, a Anubis popatrzył na niego.
- Czego ja chcę? Mam wszystko, czego mogę chcieć?
- Skoro zdobyłeś to, czego pragnąłeś, możesz ich wypuścić.
- Nie mogę.
- Z tego co słyszałem możesz wszystko.
- Bo tak jest - odpowiedział Anubis
- Wstań - powiedział Seth, a Anubis spojrzał na niego.
- Tego też nie pamiętasz? - zapytał, a następnie roześmiał się.
- O czym on mówi? - zapytała Mara, a Seth pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia.
- Wielka moc usuwa ograniczenia. Moc tego pierścienia naznaczyła mnie. Wcześniej się temu opierałem, ale potem zrozumiałem, że to nie ma sensu.
- Nie rozumiem.
- Jestem z nim połączony. Jego moc jest we mnie. Ra to wiedział, dlatego dopuścił do tego, żebyś go dostał. Chciał, bym go znienawidził.
- O czym ty mówisz? - zapytał Seth. - Ra robił wszystko, żeby pierścień nie dostał się żadnemu z nas. To Apopis podsunął mi go podczas walki z Ra.
- Ra nie jest głupi. I jeśli współpracuje z największym wrogiem, to na pewno nie chodzi o małą rzecz.
- Bredzisz - stwierdziła Poppy, a Anubis spojrzał na nią.
- Moja córeczka. Chcieli cię ukryć, ale ja liczyć potrafię. Moja droga, nie zauważyłaś, że stoicie i rozmawiacie ze mną zamiast próbować walczyć? Nawet wielki Seth nie zrobił nic więcej, jak zbliżenie się do mnie. Nie dam się ponownie zamknąć. Będę rządził światem już zawsze!
- Ponownie? - zapytała Mara i spróbowała zrobić krok, w jakimkolwiek kierunku, jednak nie była w stanie.
Anubis zaśmiał się i wstał.
- Śmiertelniczka zauważyła to, czego nie dostrzegły dzieci bogów i jeden z nich.
To co zdarzyło się potem trwało tylko kilka sekund i nikt nie wiedział dokładnie jak to przebiegło. Jerome, Poppy i Seth zauważyli ruch dłonią Anubisa i po chwili wszystko wybuchło. Chaos opanował pomieszczenie. Dzwoniło im w uszach i przez kilka sekund nie wiedzieli co się dzieje.
Mara i Willow usłyszały płacz, a pozostali przez chwilę ujrzeli walkę. Walkę bezbronnego dziecka z potworem. Dziecko, co prawda, od wieków dzieckiem nie było, ale w tym momencie na powrót się nim stało. A potwór był tym bardziej przerażający, że był tam, gdzie nie było nic. Był nicością.
Alfie od razu rozpoznał w nim Apopisa, mimo że nie przypominał węża. Ani ucieleśnienia chaosu. Był jednak dokładnie tym, czego przez lata bał się Jerome. Czymś co przebijało nawet jego strach przed ojcem. Co wybijało się ponad innymi koszmarami. Był tym ostatnim koszmarem.
Jerome nie krzyczał, nie wiercił się nerwowo, wydawało się, że to jedna z tych spokojnych nocy. Ale mimo to Alfie nie spał. Siedział na swoim łóżku i uważnie obserwował śpiącego chłopaka. Coś nie dawało mu spokoju. Czuł, że coś jest nie tak. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na wyjątkowo płytki oddech, a kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności zobaczył twarz Jerome'a. Był przerażony. 
Alfie wstał i potrząsnął śpiącym chłopakiem, aby go obudzić. Udało mu się i Jerome otworzył oczy. Rozglądał się z przerażeniem, usiłując cokolwiek dostrzec. 
- Nie... nie... nic...
- Uspokój się. To był tylko koszmar - powiedział cicho Alfie, siląc się na spokój. Przerażenie Jerome'a wręcz spłynęło na niego. 
- Ciemno... pusto... Alfie? - Jerome po chwili odzyskał jakąś jasność myślenia i zaśmiał się nerwowo. - Ja... po prosu nasłuchałem się o historii Egiptu. A po tamtym horrorze przyśnił mi się Apopis...
Jerome położył się i odwrócił. Rano nic nie pamiętał. A potem koszmary ustały. 
Jednak teraz nie Jerome musiał się z nim zmierzyć. Jedyne osoby, które byłyby w stanie zrobić cokolwiek były zamroczone.
Eddie i John Clark nie rozpoznali Apopisa, ale wiedzieli jedno. Anubis nie miał szans wygrać, a, mimo że żaden nie darzył go sympatią, to on był, może nie "tym dobrym" ale na pewno "łatwiejszym do opanowania".
Tymczasem Anubis nie tyle walczył, co usiłował się obronić. Unikał ciosów i odbijał strzały, jednak widać było, że nie ma szans.
Wszystko to trwało kilka sekund. Potem wszystko ucichło, pokój ponownie stał się jasny i spokojny, a Anubis wstawał.






piątek, 6 marca 2015

Rozdział 26/Agnes

Poppy zaprowadziła Willow do innego pokoju, a Sibuna, Mara i Seth zeszli na dół. Jerome przytulał swoją dziewczynę. Kiedy weszli do saloniku zobaczyli, że Trudy wróciła.
- Cześć, gwiazdki. Wszystko w porządku? I gdzie jest... O, przepraszam, nie zauważyłam pana. Przyszedł pan do Mary?
- Tak. Wydaje mi się, ze wszystko już będzie w porządku, chciałbym jednak pobrać jej krew. Ale nie ma sensu ciągnąć jej do szpitala. Zrobię to tutaj - powiedział Seth uśmiechając się do Trudy.
- Skoro tak... No cóż, nie chcę panu przeszkadzać. Chyba wyjdę do siostry. Wróciłabym wieczorem. Poradzicie sobie, gwiazdeczki? - Wszyscy pokiwali głowami i z, trochę wymuszonym, uśmiechem pożegnali się. Chwilę później Trudy już nie było.
- Masz zamiar pogadać z Anubisem? - zapytał Jerome.
- Tak, ale nie wiem, czy teraz jest odpowiedni moment. Nie wiem, co się ostatnio dzieje z Anubisem. Nigdy nie chciał władzy, mocy. Nawet swojej w pełni nie wykorzystywał. A teraz... Nie myślcie, że nie próbowałem dowiedzieć się, co się stało, kiedy zaczął się tak zachowywać. Ale okłamywał mnie, wymyślał wymówki...
- Nie ma czasu. Jeżeli Willow powiedziała mu, kiedy chciała porwać Victora, to niedługo zorientuje się, że zawiodła. A co on wtedy zrobi z jej rodziną? - Mara wtuliła się w Jerome'a mówiąc to.
- Tak, ale najpierw muszę porozmawiać z Willow. Ta dziewczyna mogła doprowadzić do czegoś naprawdę strasznego...
- Zrobiła to dla rodziny. Nie możemy jej winić - powiedział ostro Jerome. Wiedział, że wszyscy uważają tak samo. Wiedział też, że Seth patrzy na wszystko inaczej. Znacznie mniej ludzko.
- Gdyby jej się udało, to ciekawe, czy z jej rodziny coś by zostało... Ale to na pewno jakaś okoliczność łagodząca - dodał , widząc spojrzenia Sibuny.
- Zostawmy to na razie, bo tata i tak nie da ci jej osądzić - powiedział Jerome. - Skupmy się lepiej na tym, by powstrzymać Anubisa. Wolałbym, żeby nie znalazł sobie kogoś innego.
- Dobrze... ale z Willow i tak muszę porozmawiać. Ona może wiedzieć coś, co nam się przyda. Ale poczekajmy jeszcze na Johna.
Jednak wcześniej drzwi się otworzyły i do domu wszedł dyrektor.
- Jerome! Ostatnio nie mogę cię złapać! - mówił mężczyzna, jednak nagle zauważył Satha. - Dzień dobry. Chyba nie jest pan rodzicem...?
- Nie, nie. Jestem lekarzem. Przyszedłem zbadać Marę. Ale właśnie kończę.
- Rozumiem, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Jerome, obiecałeś coś zorganizować, pamiętasz?
- Jasne, że tak. Tato, a nie mogłeś mnie zapytać? - powiedział Eddie, wyraźnie ratując Jerome'a. - Czekamy tylko na odpowiedź ostatniej szkoły. A potem wystarczy ustalić termin.
- Aha... Bardzo dobrze. Tylko pamiętajcie, że termin musicie ustalić również ze mną.
Dyrektor wyszedł, a chwilę później przyszedł John Clarke.
- Victor... no cóż. Przyjął to dość dobrze. Wydaje mi się, że to dlatego, że miał wcześniej do czynienia...
- Z eliksirem życia, wybraną, osirianem... - uzupełniła Joy.
- No właśnie.
- Chcemy porozmawiać z Willow. Ona może wiedzieć coć, co mi się przyda, kiedy odwiedzę Anubisa - powiedział Seth.
- Na pewno nie idziemy tam wszyscy. Ty, ja, Jerome i Mara. Reszta musi zaczekać. Potem Willow będzie mogła porozmawiać ze wszystkimi - powiedział spokojnie pan Clarke. Po chwili cała czwórka ruszyła na górę.
Willow siedziała na łóżku opierając się o ścianę. Kiedy zobaczyła Setha natychmiast wstała i opuściła głowę. Drżała.
- Usiądź - powiedział delikatnie Jerome. Dziewczyna niemal natychmiast usłuchała.
- Co mówił ci Anubis? - zapytał sucho Seth, a Willow wzdrygnęła się. Seth westchnął i podszedł do niej. Postanowił posłuchać Johna. Kucnął przed dziewczyną. - Spójrz na mnie - polecił, a kiedy podniosła wzrok, kontynuował. - Nie skrzywdzimy ani ciebie, ani twojej rodziny. Ale najpierw musimy ich uwolnić, a do tego potrzebujemy twojej pomocy. Chcemy tylko, żebyś powiedziała nam, czy Anubis mówił, albo robił coś, co mogłoby wskazywać, co go motywuje.
W oczach Willow zebrały się łzy, ale dziewczyna nie śmiała spuścić wzroku.
- Ja... nie wiem... naprawdę. On czasem zachowywał się, jakby... - Willow urwała wpół słowa. Przez chwilę szukała odpowiedniego słowa. - Jakby... był chory...
- Umysłowo? - upewnił się Jerome.
- Też.
- Opowiedz o tym - poprosił nadzwyczaj łagodnie Seth.
- On... Bywał tak, że w minutę zmieniał mu się nastrój. Najpierw mnie bił... oczywiście za pomocą tej magii... a potem jakby się budził. Wtedy stawał się delikatny, sprawdzał, czy jestem cała. Ale tak było na początku, potem to się zmieniało... - Poppy zauważyła, że dziewczyna jest bliska płaczu, więc siadła obok niej i ją przytuliła. Po chwili Willow uspokoiła się na tyle, by znów opowiadać. Teraz już nie patrzyła na Setha. - Uderzał coraz mocniej, co najwyżej sprawdzał czy jeszcze żyję. A potem przestał. Niedługo przed moją misją. Miałam odebrać pierścień. On stwierdził, że jestem już gotowa i zostawił mnie w spokoju. Kazał tylko ćwiczyć. A potem mnie wysłał do tamtej kobiety... Nie udało mi się i kiedy wróciłam...
Willow zacisnęła pięści, Poppy ponownie ją przytuliła. Wyglądało na to, że obecność młodszej koleżanki uspokajała ją.
- On obudził moją siostrę. I to ją uderzył. Rose... ona aż straciła przytomność. Uleczył ją, ale powiedział, że jeśli znowu zawiodę, to tego nie zrobi...
- Spokojnie... - Poppy mówiła przez łzy. Nie mogła wyobrazić sobie, żeby ktoś mógł zrobić coś takiego.
- A Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wielu rzeczy nie musiałam robić. Zniszczenie pokoju Mary... nie chodziło tylko o to, że chciałam tylko osłabić Jerome'a, przecież mogłabym zrobić coś innego. Ja to polubiłam. Tą moc, kontrolę. I... i ja...
Willow była naprawdę roztrzęsiona. Mara podeszła do Setha i dłonią wskazała mu drzwi. Zrozumiał. Po chwili w pokoju zostały tylko Poppy i Willow.
- I co o tym myślicie? - zapytał w końcu pan Clarke.
- Nie wiem, John, Gdyby był człowiekiem, powiedziałbym, że coś go opętało... albo, że zwariował.
- A ja i tak mogę stwierdzić że to wariat. Wariat sadysta - powiedział Jerome.
- Tak jakby się budził... - powiedziała Mara, a wszyscy na nią spojrzeli. - Chyba mam pomysł, ale najpierw powinniśmy pogadać o tym z Sibuną.
Zeszli na dół. Seth stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli oni zobaczą i usłyszą wszystko tak jak on.
- Siądźcie wygodnie i zamknijcie oczy.
Wszyscy, oprócz tych, co byli u Willow, wypełnili polecenie. Seth zniknął.
Dokładnie po piętnastu minutach wszyscy otworzyli oczy, a Seth pojawił się. Eddie i Fabian zaciskali pięści, a oczy Alfiego mogłyby zabijać. Dziewczyny miały łzy w oczach.
- Maro, miałaś pomysł, prawda?
- Tak. Ja... czytałam trochę o...
- Mitologię? - domyślił się Jerome. - Chyba można to tak nazwać, bo ludzie naprawdę niewiele wiedzieli. Ale to, czego byli świadkami opisywali.
- Na początku to pisanie nie było, ale nie o to chodzi. Większość informacji można uznać za wiarygodną - uzupełnił Seth.
- No to, wydaje mi się, że tego pierścienia najbardziej chciałby Apopis. Może...
- Apopis byłby wystarczająco silny, gdyby był wolny - przerwał jej Seth
- Tak, ale najłatwiej zmanipulować dzieci - powiedział powoli pan Clarke. - Anubis może i małym dzieckiem nie jest, ale dopiero niedawno naprawdę zaczął robić coś na własną rękę, prawda?
- W sumie to tak, ale pierwsze dwadzieścia lat... nie działo się nic złego. Zaczęło się od kiedy urodził się Jerome.
Sibuna popatrzyła na siebie niepewnie. Nawet Mara nie rozumiała do czego to dąży.
- Według tych ich lat, Anubis jest nastolatkiem. Dopiero wchodzi w dorosłość. Ze względu na ich moc, dłużej tam patrzy się dzieciom na ręce. Dlatego Anubis dopiero niecałe czterdzieści lat temu mógł zacząć żyć w pełni samodzielnie - wyjaśnił Jerome, widząc niepewność na twarzach przyjaciół. - Jeśli dobrze rozumiem, to oni najwyraźniej uważają, że, nawet uwięziony, Apopis może oddziaływać na Anubisa. Ja jednak sądzę, że on po prostu taki jest.
- Też bym tak powiedział - zaczął pan Clarke - Jednak pamiętasz co mówiła Willow? Że Anubis jakby się budził. A to może oznaczać, że...
- Dobra, róbcie jak chcecie. I tak nie będziecie ryzykować rozmowy przed uwolnieniem rodziny Willow i zapewnieniem bezpieczeństwa Victorowi. Mnie i moich przyjaciół obiecał zostawić w spokoju, więc potem możesz robić co tylko chcesz - powiedział Jerome. Widać było, że ma już tego dość.
- Obawiam się, że jeśli chodzi o rodzinę Willow, to może to zrobić tylko Anubis. Ostatecznie wystarczającą moc miałby Ra, ale on... no cóż, nie chce się w to wszystko mieszać.
- A więc?
- Najpierw Victor. Potem Anubis - zdecydował Seth.
Z Victorem poszło nadzwyczaj szybko. Seth i pan Clarke wrócili już po piętnastu minutach. Zostawał tylko Anubis.



Miałam kończyć tę historię, a ona mi się coraz bardziej rozwija. Ale i tak do końca zostało już tylko kilka rozdziałó, pewnie dwa czy trzy. I przepraszam, że tak dawno nie pisałam, ale nie miałam czasu. Teraz jestem chora i siedzę w domu, więc znalazłam chwilę, żeby to napisać. A i to, że Jerome najpierw mówi tak, a potem inaczej wynika z tego, że ma już wszystkiego dość (piszę, żeby potem nie było, że nie pamiętam co piszę :) )

sobota, 25 października 2014

Rozdział 25/Agnes

Ani Seth, ani Jerome nie zwrócili uwagi na Willow. A przynajmniej na początku.
- Anubis... on wie czym to grozi - powiedział Seth patrząc z uwagą Victora. Mężczyzna wybudził się, ale najwyraźniej nie bardzo wierzył, w to, co zobaczył. Mara natomiast siedziała już na łóżku przysłuchując się rozmowie.
- Anubis to szaleniec! Dobrze o tym wiesz! - wręcz krzyknął Jerome. Dla niego akurat ten bóg nigdy nie był inny, ale Seth znał go o wiele dłużej.
- Nie rozumiesz. Anubis nie był taki. Zaczęło się niedawno. Ja też pożądałem tego pierścienia i nawet go miałem. Wtedy właśnie Anubis mi go odebrał i dał na przechowanie śmiertelnikom. Widział, co ten pierścień ze mną robił. Zabiłem Ozyrysa, chciałem walczyć z Ra, z Apopisem... Uważałem się za niezwyciężonego i pewnie taki byłem, tylko... tylko że problemem było to, że nie potrafiłem nad tym zapanować. Anubis był wtedy naprawdę młody. Nawet jako śmiertelnik byłby dzieckiem. Nawet przy nim nie udawało mi się zapanować nad mocą pierścienia. Widział co to ze mną robiło. Nie wiem dlaczego on chce... dlaczego on chce odzyskać pierścień.
- Skoro już skupiamy się na motywach - zaczęła Nina - To dlaczego Willow mu pomaga?
Oczy wszystkich zwróciły się ku klęczącej dziewczynie. Seth wzruszył ramionami. Jemu odpowiedź wydawała się oczywista.
- Chciała władzy i mocy.
- Willow? - zapytała łagodnie Mara, a Jenks pokręciła głową. Nie była w stanie nic powiedzieć, wiedziała, że z jej gardła nie wydobędzie się żadne słowo, a nie chciała przy nich płakać. Widziała jak na płacz reagował Anubis, nie chciała doświadczyć tego samego od Setha. Nie odzywała się więc i nie podnosiła głowy. Uparcie wpatrywała się w ziemię, jednak po chwili obraz się zamazał. Nie była w stanie powstrzymywać łez.
Nagle drzwi się otworzyły. Spojrzenia wszystkich powędrowały tam, nawet Willow zerknęła.  Do pokoju wszedł John Clarke. Tylko on zobaczył łzy dziewczyny, nikt inny na nią nie patrzył.
- Możecie mi wyjaśnić co tu się dzieje? - zapytał idąc w stronę Jenks.
- Anubis chce pierścień. Willow mu pomaga - streścił Seth
- Dlaczego? - Pan Clarke stał tuż przed Willow, ale ta wciąż nie podnosiła głowy.
- Dlaczego śmiertelnicy tak skupiają się na tym pytaniu?
- Zaraz ci powiem - powiedział mężczyzna i kucnął naprzeciwko Jenks. Dziewczyna nie wiedziała co takiego było w mężczyźnie, ale kiedy pan Clarke dotknął jej ramienia po prostu się rozpłakała. Nie była w stanie wytrzymać dłużej. To był zwykły śmiertelnik, człowiek, nie był nawet magiem. Wiedziała to. Pan Clarke przytulił ją.
- On ma moją rodzinę - powiedziała po dłuższej chwili. Seth spojrzał na nią nie wiedząc co myśleć. Naprawdę nie lubił się mylić, zwłaszcza kiedy błąd uświadamiał mu śmiertelnik.
- Wyjaśnij - padło polecenie. Dziewczyna spojrzała niepewnie na Setha i odsunęła się od pana Clarka. Chciała uklęknąć, jednak obok niej pojawiła się Poppy powstrzymując ją.
- Lecieliśmy na wykopaliska. Moi rodzice, młodsza siostra i ja. W czasie lotu zasnęłam. Kiedy się obudziłam zobaczyłam stojącego Anubisa, a moja rodzina znajdowała się w jakiejś bańce. Anubis powiedział, że ich uwolni, jak odzyskam dla niego pierścień.
- Dlaczego ty? Dlaczego nie wybrał kogoś, kogo nie musiałby szantażować?
- Jest silna - powiedział Jerome - Nie byłem w stanie powstrzymać jej Hedżi, kiedy włożyła w nie całą swoją siłę.
- Jest mnóstwo silnych ludzi.
- Ja też włożyłem w obronę Mary całą swoją moc.
Seth spojrzał na chłopaka z zaskoczeniem.
- To niemożliwe, żeby śmiertelniczka przebiła tarczę dziecka któregokolwiek boga.
- Ale to zrobiła. I owszem, jest śmiertelniczką - stwierdził Jerome, a Seth spojrzał na Willow.
- Ja... muszę coś sprawdzić - powiedział bóg i zniknął. Tak po prostu.
- Amber zrób herbatę, Jerome, zaprowadź Marę na dół, a ty Alfie odprowadź Victora do jego gabinetu - zarządzał pan Clarke, ale kiedy zerknął na Victora  zmienił zdanie. - Albo raczej połóż go na którymś łóżku. Musi się otrząsnąć. Wyjaśnię mu... - zaczął, ale nie dokończył przypominając sobie o Willow.
- Zaopiekuję się nią - obiecała Poppy i uśmiechnęła się. Po chwili pokój opustoszał, zostali tylko Victor, siedząc na łóżku, i John Clarke.




Przepraszam za miesięczne spóźnienie. Ale wiecie, szkoła itd. Jako, że jestem w trzeciej gimnazjum nauczyciele stwierdzili, że od pierwszych dni robić kartkówki itp. Następny rozdział za miesiąc (a przynajmniej się postaram).

wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 24/Agnes

Kiedy tylko Jerome zniszczył drzwi Eddie podbiegł do Victora i zaczął go rozwiązywać. Willow wskazała na niego ręką.
- Hui! - wykrzyknęła w tym samym momencie, kiedy Clarke powiedział "Nedż" Zaklęcie dziewczyny odbiło się od wytworzonej przez Jerome'a tarczy.
- Hedżi! - wykrzyknęła Willow wkładając w to słowo całą swoją moc. Jej dłoń ukierunkowana była na Marę. Jerome utworzył tarczę, ale nie była w stanie zatrzymać całej mocy. Mara upadła. Alfie podbiegł do niej.
- Jerome! Ona ledwo oddycha! - wykrzyknął Lewis, a po chwili u boku dziewczyny klęczał Clarke. Na chwilę oderwał wzrok od swojej dziewczyny i spojrzał Willow. Otworzył usta, alby coś powiedzieć, ale nie zdążył. W pokoju pojawił się mężczyzna. Jenks od razu rozpoznała w nim lekarza Mary. Mężczyzna kucnął przy głowie Mary i wymruczał kilka słów. Chwilę później wstał.
- Jak masz na imię? - zapytał, starając się utrzymać spokojny ton głosu.
- Willow Jenks - powiedziała wyraźnie. Bała się, ale tylko trochę. Miała za sobą Anubisa, żaden mag nie mógł nic jej zrobić. Jasne, mogą być silni, ale nic jej nie zrobią. Tak jak Clark. Bała się go, a on nawet zwykłego hedżi nie był w stanie zatrzymać. Ten mężczyzna mógł być silniejszy, ale ona... ona jest tak blisko. Anubis jej nie opuści.
- Chciałbym powiedzieć, że jest mi miło - mężczyzna mówił spokojnie, ale w jego głosie czaiła się groźba. I taki znajomy ton... Willow jednak postanowiła to zignorować. - Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego zaatakowałaś tego mężczyznę? - wskazał na Victora - Dlaczego chciałaś zabić Marę?
- Ktoś potrzebuje Voctora - Jenks uznała to za odpowiedź. Wtedy odezwał się Jerome.
- Anubis. Wydaje nam się, że chce wykorzystać Victora, aby odnaleźć pierścień atlantów. Myślę, że chce się pozbyć ograniczeń swojej mocy.
- To ma sens - powiedział cicho lekarz. - Pierścień usuwa ograniczenia. Ale ma też efekty uboczne. Kto jak kto, ale mój syn powinien o tym wiedzieć.
Willow zapragnęła uciec. Ojciec Anubisa... Seth stał przed nią. Moc Jerome'a... stało się dla niej oczywiste, że Clarke to syn jakiegoś boga.
Zabiją ją. Wiedziała to. Prawie zabiła Marę. Jej rodzice. Jej siostrzyczka. Anubis obiecał ich uwolnić, jeśli wykona dla niego kilka zadań. Pierścień był wszystkimi. Najpierw miała go zlokalizować. To nie powinno być trudne. Pierścień był przekazywany z matki na córkę. Wystarczyło znaleźć odpowiedniego urzędnika Domu Życia. I poszukać potomków. Pamiętała wszystko.
Znalazła ich już po kilku tygodniach szukania. Następnie wzięła notatnik, długopis, do plecaka spakowała ubrania na zmianę, ręcznik, szczoteczkę do zębów. Trochę pieniędzy. Wsiadła w samolot i po kilku godzinach była już na miejscu. Nikt się nie dziwił, że szesnastolatka podróżuje sama. Nikt nie wymagał od niej żadnych dokumentów. Zasługa Anubisa. 
Znalazła odpowiedni budynek i zapukała. Otworzyła jej około trzydziestoletnia, rudowłosa kobieta o czarnych oczach. 
- Pani Amelia Wiliams?
- Tak, o co chodzi?
- Bo, widzi pani... - Willow udała zmieszanie i niepewność. - Chodzę do szkoły w innym mieście. Kazali nam zrobić wywiady z przedstawicielami różnych zawodów. Znajomy mojego taty jest archeologiem... - tak jak tata - pomyślała - ale nie mógł przyjechać. Wywiad jest na jutro, a pan Carl miał wypadek. Szukałam w internecie, czy gdzieś w pobliżu nie mieszka archeolog. Znalazłam tylko panią...
Kobieta kiwnęła głową i uśmiechnęła się. 
- Tylko raz byłam na wykopaliskach.
- Wiem, ale jednak... naprawdę proszę. Nie zajmę pani dużo czasu - Willow spojrzała kobiecie w oczy. 
- W takim razie wejdź. A właściwie to jak masz na imię?
- Martha Pond
Kobieta zaprowadziła Willow do ładnego, nie za dużego salonu. Ściany miały przyjemny, liliowy kolor. Kanapa stała pod ścianą,, a przeciwległą w dużej części zajmował telewizor. Obok stała szafka. Na niej ustawione były dwa wazony. Przed kanapą znajdował się stolik.
- Herbaty? - zaproponowała pani Wiliams.
- Tak, chętnie. Dziękuję - odparła szesnastolatka. kiedy tylko kobieta wyszła otworzyła szafkę. Szklanki i jakiś alkohol. Podniosła wazon. Był ciężki. 
- Co robisz? - Willow odstawiła wazon i odwróciła się. 
- Czy ten wazon jest z wykopalisk? Kolega taty przywiózł podobny z jednej podróży.
- Tak, z wykopalisk. Są bardzo wartościowe. Byłabym wdzięczna, gdybyś ich nie ruszała.
- Oczywiście. Przepraszam.
- No dobrze. - Kobieta uśmiechnęła się. - To może zaczniemy?
Obie usiadły na kanapie. Willow wyjęła notes i długopis. 
- Dlaczego zdecydowała się pani zostać archeologiem?
- Pasję do tego zaszczepiła moja mama. Zawsze powtarzała, że możemy odkryć przeszłość dzięki przedmiotom. 
Kobieta mówiła, Willow pytała i zapisywała odpowiedzi. Ale nie myślała o tym. Jej celem był pierścień. 
Nastolatka spojrzała na notes. Miała zapisane pytania. Zostało jej jeszcze kilka. 
- Przepraszam, gdzie jest łazienka? - zapytała po kolejnej odpowiedzi pani Wiliams. 
- Po schodach na górę, trzecie drzwi na lewo. 
Dziewczyna podziękowała i skierowała się w odpowiednią stronę. Jednak zamiast do łazienki otwierała wszystkie drzwi w poszukiwaniu sypialni pani Amelii. kiedy ją znalazła zaczęła przeszukanie. Kobieta nie chroniła pierścienia zbyt szczególnie. Dziewczyna wsadziła go do kieszeni i szybko wyszła z pokoju. Weszła do łazienki, ale tylko spuściła wodę. Chwilę później wróciła do salonu. Jak gdyby nigdy nic prowadziła wywiad dalej. Kiedy skończyła i miała wyjść dłoń pani archeolog zacisnęła się na jej przegubie. 
- Oddaj.
- Ale nie wiem o co pani chodzi - powiedziała Willow
- Oddaj pierścień. - Tym razem kobieta nie czekała na odpowiedź. Jej dłoń wsunęła się do kieszeni dziewczyny i zabrała pierścień. Szesnastolatka chwilę później była na ulicy.
Jej pierwsza porażka. Anubis nie daje drugich szans, wtedy jednak zrobił wyjątek.  
Opadła na jedno kolano.
Klęczała, a przed nią stał Anubis. Gestem kazał jej wstać. 
Wyciągnęła dłoń, skorzystała z pokładów mocy boga i wypowiedziała słowo mocy. "Hedżi". Stojący przed nią dzban rozsypał się w proch. Anubis uśmiechnął się i kiwnął głową. 
- Jesteś gotowa - powiedział.
Pochyliła głowę.
Obudziła się w dziwnej sali. Nad nią stał młody mężczyzna, właściwie jeszcze chłopak. 
- Witaj - powiedział
- Gdzie moi rodzice? I Rose? - zapytała od razu, a chłopak wskazał na coś za nią. W dziwnej bańce unoszącej się nad ziemią spała jej rodzina. 
- Co im się stało?
- Uśpiłem ich - zaczął z uśmiechem, a kiedy Willow otworzyła usta dodał - Wypuszcze ich... Jeśli coś dla mnie zrobisz. 
Chłopak spojrzał na nią i wypowiedział jedno słowo. Poczuła silne uderzenie. Przez chwilę nie mogła oddychać.
- Kim ty jesteś? - dziewczyna zebrała całą swoją odwagę, by zadać to pytanie.
- Jestem Anubis, a ty będziesz wykonywała moje rozkazy, albo twoja rodzina zginie.
 Czekała na wyrok.
Willow zamknęła oczy. Nienawidziła latać. W sumie powinna się już przyzwyczaić - co roku latali na wykopaliska. 
- Wil! Tam jest jakiś pan! - trzyletnia, jasnowłosa dziewczynka szarpała ją za rękę i wskazywała okno. 
- Rose, za oknem nikogo nie mo. Za szybko się poruszamy - Willow uśmiechnęła się do siostrzyczki. 
- Ale ja widziałam! - upierała się mała. Willow wyjrzała więc przez okno, ale nikogo nie było. Westchnęła.
- Tamten pan skakał ze spadochronem. Już go nie ma - powiedziała siostrze. 
- Kogo nie ma? - siostry usłyszały głos taty. Willow opowiedziała rodzicom, o mężczyźnie za oknem. Nie wierzyła siostrze.

To miał być ostatni rozdział, ale te ostatnie zdania tak mi pasowały na koniec rozdziału, więc wrzuciłam wam retrospekcję :)
Kolejny rozdział pojawi się we wrześniu.

środa, 9 lipca 2014

Rozdział 23/Agnes

Hej ludzie!
Wbrew pozorom nie zapomniałam o tym blogu. Po prostu nie miałam weny. Kompletnie nie wiedziałam co napisać. Powiem wam szczerze, że miałam na to opowiadanie miliony pomysłów, a teraz... no cóż, teraz to wszystko znika. Może jak zajrzę na blogi o TDA to wszystko się odświeży... Nie mam jednak zamiaru zostawić tej historii niedokończonej. Zakończę ją choćby nie wiem co. A więc zapraszam na rozdział 23!

Rozdział 23
Kiedy Willow się obudziła uśmiechnęła się do siebie. Miała przeczucie, że dziś jej się uda. Dziś wykona wreszcie swoją misję i zobaczy się wreszcie z rodziną. Wepwawet dał jej siłę. Dał jej moc. A zabrał rodzinę. Ale dzisiaj wykona swoje zadanie i odda co dostała, a odbierze, co utraciła.
Dziewczyna z uśmiechem wyszła z pokoju. Ze zdziwieniem stwierdziła, że nikogo nie ma na korytarzu. Szybkim krokiem wróciła do pokoju i spojrzała na zegarek. Wskazywał wpół do szóstej. Hmm... to wiele wyjaśniało. Willow wzięła szybki prysznic i ubrała się, a następnie sięgnęła po książkę. Nie miała jednak zamiaru czytać. Musiała pomyśleć. Miała zająć się Victorem. Nie było to łatwe zadanie. Chociaż i tak łatwiejsze niż pierwotne. Na początku Inpu chciał, żeby sprowadziła do niego Clarka. Ale teraz, kiedy dziewczyna miała plan, nic nie mogło jej przeszkodzić.
Willow zerknęła na zegarek. Minęła godzina. Śniadanie powinno być już gotowe. Dziewczyna z uśmiechem zeszła na dół. W niedługim czasie dołączyli do niej inni. Brakowało tylko Patrici i Mary. Po kilku minutach tylko Mary. Nagle Willow wpadła na ,,świetny" pomysł. Stwierdziła, że zostawiła w pokoju KT jakieś notatki.
Dziewczyna pobiegła na górę, ale nie do pokoju KT. Weszła do pokoju Mary. Na jej łóżku leżał mundurek. Willow uśmiechnęła się do siebie.
- Hedżi!
Dziewczyna rozejrzała się po zdemolowanym pokoju i z uśmiechem wyszła. Kilka sekund później była już na dole.
Nagle w Domu Anubisa rozległ się wrzask. Mara weszła do pokoju.
Willow nie mogła w to wszystko uwierzyć. Rano zdemolowała jej pokój, zniszczyła tam dosłownie wszystko. Musiała mieć tam coś cennego. Przecież widać było przerażenie na twarzy Mary. Ale kiedy nadszedł wieczór, Jaffray śmiała się i bawiła w najlepsze na swojej imprezie urodzinowej. A właśnie. Przez tą głupią  imprezę Willow musiała zmienić swoje plany. Ale postanowiła odetchnąć głęboko i zebrać siły. Jeden dzień w te, czy we w te. To już przestało mieć znaczenie. To była po prostu kwestia cierpliwości. A ona miała jej dużo.
Jerome był szczęśliwy. Nie, to mało powiedziane, był przeszczęśliwy. Mara nadal go kochała i chciała z nim być.
Amber uśmiechnęła się. Wszystko poszło po jej myśli. Victor przesunął ciszę nocną. Trudy upiekła wspaniały tort. Wszyscy się dobrze bawili. Ale najbardziej blondynkę ucieszyła wiadomość, że Mara i Jerome znów są razem.
Willow miała dość. Wszyscy byli tu szczęśliwi, tak wkurzająco szczęśliwi. Ruszyła w kierunku schodów.
- Willow! - usłyszała głos Niny. - Gdzie idziesz?
- Do pokoju. Chyba zjadłam za duży kawałek tortu. Boli mnie brzuch.
Nina kiwnęła głową i uśmiechnęła się.
- Rozumiem. Trudy robi pyszne ciasta, trudno się powstrzymać.
Willow weszła do swojego pokoju i położyła się na łóżko.
Kiedy dziewczyna otworzyła oczy słońce było już wysoko. Westchnęła. Wciąż miała na sobie sukienkę, a szpilki pewnie zdjęła wieczorem. Niechętnie sięgnęła po lusterko.
Sobota. Jak można jej nie kochać? Nie trzeba iść do szkoły, a więc wszyscy wyniosą się z domu. Tylko Victor zostanie. On rzadko wychodzi, kiedy w domu jest pusto. Willow przebrała się i zeszła na dół. Trudy musiała wyjść na zakupy, więc dziewczyna postanowiła zrobić sobie kanapkę. Po chwili do kuchni wszedł Victor. Willow uśmiechnęła się. Byli w domu sami, więc...
- Dzień dobry, Victorze - powiedziała z uśmiechem. - Na górze w łazience ciągle kapie z kranu. Mógłbyś coś z tym zrobić?
Victor tylko kiwnął głową. Poszedł po narzędzia i ruszył do łazienki. Willow nie spodziewała się, że ten pójdzie tak łatwo. Ostatnio trudno było się czegoś od niego doprosić. Dziewczyna poszła za Victorem na górę, jednak ona musiała pójść do pokoju. Potrzebowała sznurka.
W torbie miała dość długi kawałek. Kiedy tylko go wyjęła w drzwiach pojawił się Victor.
- Żaden kran nie przecieka. Za to ty spędzisz miłą sobotę... - mówił wyjmując szczoteczkę do zębów, ale Willow to nie obchodziło. Rzuciła sznurek w kierunku Victora i powiedziała:
- Czes! - Sznurek wręcz rzucił się na mężczyznę wiążąc go w ciasny kokon. Willow uśmiechnęła się do siebie. Wiedziała, że w razie czego wystarczyłaby sznurówka. Zaklęcie wydłużyłoby dowolny sznurek oraz nawet z nici zrobiłoby grubą linę.
Teraz wystarczyło...
- Willow! Co ty robisz? - Nina nie wiedziała co o tym myśleć. Właśnie była świadkiem, jak kawałek sznurka sam obwiązał dorosłego mężczyznę, a nastolatka patrzyła na to z uśmiechem.
- Hui! - Willow wskazała na Ninę, która krzyknęła, a po chwili leżała na ziemi. Zaalarmowani jej krzykiem przybiegli pozostali domownicy. Wszyscy razem wybrali się do kina i właśnie wrócili. W domu nie było tylko Trudy.
Willow przestraszyła się trochę, ale wiedziała, że teraz potrzebuje już tylko transportu. Potrzebowała łodzi. A żeby ją wezwać potrzebowała chwili spokoju. To wymagało więcej mocy.  Musiała zatrzymać ich w korytarzu. Zerknęła na drzwi.
- Chenem! - krzyknęła, mając nadzieję, że zadziała. Drzwi zatrzasnęły się, a następnie wtopiły w ścianę. Jednak ten stan rzeczy nie trwał długo. Usłyszała krzyk Jerome'a "Hedżi!" i drzwi dosłownie rozsypały się w proch.
Biedny Victor myślał, że dostanie zawału.





Pojawił się rozdział po prawie roku, ale ja nie lubię zostawiać niedokończonych historii. Jeśli chodzi o zaklęcia, to każdy, kto czytał "kroniki rodu Kane" Ricka Riordana wie skąd się to wzięło. Skorzystałam z tych zaklęć, ponieważ słyszałam, że Riordan znalazł autentyczne zaklęcia używane tam.
Słowniczek dla niewtajemniczonych (chociaż i tak można się połapać co, co znaczy):
Czes - związać
Hui -uderz
Chenem - połącz się
Hedżi - zniszczyć