wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 24/Agnes

Kiedy tylko Jerome zniszczył drzwi Eddie podbiegł do Victora i zaczął go rozwiązywać. Willow wskazała na niego ręką.
- Hui! - wykrzyknęła w tym samym momencie, kiedy Clarke powiedział "Nedż" Zaklęcie dziewczyny odbiło się od wytworzonej przez Jerome'a tarczy.
- Hedżi! - wykrzyknęła Willow wkładając w to słowo całą swoją moc. Jej dłoń ukierunkowana była na Marę. Jerome utworzył tarczę, ale nie była w stanie zatrzymać całej mocy. Mara upadła. Alfie podbiegł do niej.
- Jerome! Ona ledwo oddycha! - wykrzyknął Lewis, a po chwili u boku dziewczyny klęczał Clarke. Na chwilę oderwał wzrok od swojej dziewczyny i spojrzał Willow. Otworzył usta, alby coś powiedzieć, ale nie zdążył. W pokoju pojawił się mężczyzna. Jenks od razu rozpoznała w nim lekarza Mary. Mężczyzna kucnął przy głowie Mary i wymruczał kilka słów. Chwilę później wstał.
- Jak masz na imię? - zapytał, starając się utrzymać spokojny ton głosu.
- Willow Jenks - powiedziała wyraźnie. Bała się, ale tylko trochę. Miała za sobą Anubisa, żaden mag nie mógł nic jej zrobić. Jasne, mogą być silni, ale nic jej nie zrobią. Tak jak Clark. Bała się go, a on nawet zwykłego hedżi nie był w stanie zatrzymać. Ten mężczyzna mógł być silniejszy, ale ona... ona jest tak blisko. Anubis jej nie opuści.
- Chciałbym powiedzieć, że jest mi miło - mężczyzna mówił spokojnie, ale w jego głosie czaiła się groźba. I taki znajomy ton... Willow jednak postanowiła to zignorować. - Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego zaatakowałaś tego mężczyznę? - wskazał na Victora - Dlaczego chciałaś zabić Marę?
- Ktoś potrzebuje Voctora - Jenks uznała to za odpowiedź. Wtedy odezwał się Jerome.
- Anubis. Wydaje nam się, że chce wykorzystać Victora, aby odnaleźć pierścień atlantów. Myślę, że chce się pozbyć ograniczeń swojej mocy.
- To ma sens - powiedział cicho lekarz. - Pierścień usuwa ograniczenia. Ale ma też efekty uboczne. Kto jak kto, ale mój syn powinien o tym wiedzieć.
Willow zapragnęła uciec. Ojciec Anubisa... Seth stał przed nią. Moc Jerome'a... stało się dla niej oczywiste, że Clarke to syn jakiegoś boga.
Zabiją ją. Wiedziała to. Prawie zabiła Marę. Jej rodzice. Jej siostrzyczka. Anubis obiecał ich uwolnić, jeśli wykona dla niego kilka zadań. Pierścień był wszystkimi. Najpierw miała go zlokalizować. To nie powinno być trudne. Pierścień był przekazywany z matki na córkę. Wystarczyło znaleźć odpowiedniego urzędnika Domu Życia. I poszukać potomków. Pamiętała wszystko.
Znalazła ich już po kilku tygodniach szukania. Następnie wzięła notatnik, długopis, do plecaka spakowała ubrania na zmianę, ręcznik, szczoteczkę do zębów. Trochę pieniędzy. Wsiadła w samolot i po kilku godzinach była już na miejscu. Nikt się nie dziwił, że szesnastolatka podróżuje sama. Nikt nie wymagał od niej żadnych dokumentów. Zasługa Anubisa. 
Znalazła odpowiedni budynek i zapukała. Otworzyła jej około trzydziestoletnia, rudowłosa kobieta o czarnych oczach. 
- Pani Amelia Wiliams?
- Tak, o co chodzi?
- Bo, widzi pani... - Willow udała zmieszanie i niepewność. - Chodzę do szkoły w innym mieście. Kazali nam zrobić wywiady z przedstawicielami różnych zawodów. Znajomy mojego taty jest archeologiem... - tak jak tata - pomyślała - ale nie mógł przyjechać. Wywiad jest na jutro, a pan Carl miał wypadek. Szukałam w internecie, czy gdzieś w pobliżu nie mieszka archeolog. Znalazłam tylko panią...
Kobieta kiwnęła głową i uśmiechnęła się. 
- Tylko raz byłam na wykopaliskach.
- Wiem, ale jednak... naprawdę proszę. Nie zajmę pani dużo czasu - Willow spojrzała kobiecie w oczy. 
- W takim razie wejdź. A właściwie to jak masz na imię?
- Martha Pond
Kobieta zaprowadziła Willow do ładnego, nie za dużego salonu. Ściany miały przyjemny, liliowy kolor. Kanapa stała pod ścianą,, a przeciwległą w dużej części zajmował telewizor. Obok stała szafka. Na niej ustawione były dwa wazony. Przed kanapą znajdował się stolik.
- Herbaty? - zaproponowała pani Wiliams.
- Tak, chętnie. Dziękuję - odparła szesnastolatka. kiedy tylko kobieta wyszła otworzyła szafkę. Szklanki i jakiś alkohol. Podniosła wazon. Był ciężki. 
- Co robisz? - Willow odstawiła wazon i odwróciła się. 
- Czy ten wazon jest z wykopalisk? Kolega taty przywiózł podobny z jednej podróży.
- Tak, z wykopalisk. Są bardzo wartościowe. Byłabym wdzięczna, gdybyś ich nie ruszała.
- Oczywiście. Przepraszam.
- No dobrze. - Kobieta uśmiechnęła się. - To może zaczniemy?
Obie usiadły na kanapie. Willow wyjęła notes i długopis. 
- Dlaczego zdecydowała się pani zostać archeologiem?
- Pasję do tego zaszczepiła moja mama. Zawsze powtarzała, że możemy odkryć przeszłość dzięki przedmiotom. 
Kobieta mówiła, Willow pytała i zapisywała odpowiedzi. Ale nie myślała o tym. Jej celem był pierścień. 
Nastolatka spojrzała na notes. Miała zapisane pytania. Zostało jej jeszcze kilka. 
- Przepraszam, gdzie jest łazienka? - zapytała po kolejnej odpowiedzi pani Wiliams. 
- Po schodach na górę, trzecie drzwi na lewo. 
Dziewczyna podziękowała i skierowała się w odpowiednią stronę. Jednak zamiast do łazienki otwierała wszystkie drzwi w poszukiwaniu sypialni pani Amelii. kiedy ją znalazła zaczęła przeszukanie. Kobieta nie chroniła pierścienia zbyt szczególnie. Dziewczyna wsadziła go do kieszeni i szybko wyszła z pokoju. Weszła do łazienki, ale tylko spuściła wodę. Chwilę później wróciła do salonu. Jak gdyby nigdy nic prowadziła wywiad dalej. Kiedy skończyła i miała wyjść dłoń pani archeolog zacisnęła się na jej przegubie. 
- Oddaj.
- Ale nie wiem o co pani chodzi - powiedziała Willow
- Oddaj pierścień. - Tym razem kobieta nie czekała na odpowiedź. Jej dłoń wsunęła się do kieszeni dziewczyny i zabrała pierścień. Szesnastolatka chwilę później była na ulicy.
Jej pierwsza porażka. Anubis nie daje drugich szans, wtedy jednak zrobił wyjątek.  
Opadła na jedno kolano.
Klęczała, a przed nią stał Anubis. Gestem kazał jej wstać. 
Wyciągnęła dłoń, skorzystała z pokładów mocy boga i wypowiedziała słowo mocy. "Hedżi". Stojący przed nią dzban rozsypał się w proch. Anubis uśmiechnął się i kiwnął głową. 
- Jesteś gotowa - powiedział.
Pochyliła głowę.
Obudziła się w dziwnej sali. Nad nią stał młody mężczyzna, właściwie jeszcze chłopak. 
- Witaj - powiedział
- Gdzie moi rodzice? I Rose? - zapytała od razu, a chłopak wskazał na coś za nią. W dziwnej bańce unoszącej się nad ziemią spała jej rodzina. 
- Co im się stało?
- Uśpiłem ich - zaczął z uśmiechem, a kiedy Willow otworzyła usta dodał - Wypuszcze ich... Jeśli coś dla mnie zrobisz. 
Chłopak spojrzał na nią i wypowiedział jedno słowo. Poczuła silne uderzenie. Przez chwilę nie mogła oddychać.
- Kim ty jesteś? - dziewczyna zebrała całą swoją odwagę, by zadać to pytanie.
- Jestem Anubis, a ty będziesz wykonywała moje rozkazy, albo twoja rodzina zginie.
 Czekała na wyrok.
Willow zamknęła oczy. Nienawidziła latać. W sumie powinna się już przyzwyczaić - co roku latali na wykopaliska. 
- Wil! Tam jest jakiś pan! - trzyletnia, jasnowłosa dziewczynka szarpała ją za rękę i wskazywała okno. 
- Rose, za oknem nikogo nie mo. Za szybko się poruszamy - Willow uśmiechnęła się do siostrzyczki. 
- Ale ja widziałam! - upierała się mała. Willow wyjrzała więc przez okno, ale nikogo nie było. Westchnęła.
- Tamten pan skakał ze spadochronem. Już go nie ma - powiedziała siostrze. 
- Kogo nie ma? - siostry usłyszały głos taty. Willow opowiedziała rodzicom, o mężczyźnie za oknem. Nie wierzyła siostrze.

To miał być ostatni rozdział, ale te ostatnie zdania tak mi pasowały na koniec rozdziału, więc wrzuciłam wam retrospekcję :)
Kolejny rozdział pojawi się we wrześniu.