czwartek, 29 września 2016

Rozdział 27/Agnes

Jerome nie chciał, żeby szli wszyscy. Za bardzo się o nich bał. Nie zdołał jednak przekonać nikogo. Nawet Willow i Poppy stwierdziły, że idą. Dla Setha nie była to wielka różnica. Rzucił kilka swoich zaklęć i ruszyli w drogę. Znaczy Seth ruszył. Zniknął, żeby, jak to powiedział, "otworzyć im drzwi". Czekali na niego już dobre pół godziny. Alfie z każdą chwilą opowiadał coraz głupsze żarty, a Jerome zaczynał się zastanawiać, czy nie byłoby lepiej ich wszystkich gdzieś zamknąć, żeby zostali w domu. Żeby byli bezpieczni. Jednak zanim przypomniał sobie, jakich zaklęć musiałby do tego użyć, w powietrzu pojawiły się drzwi. Same drzwi z futryną. Wszyscy wpatrywali się w nie. Futryna była czarna, a drzwi czerwone. Odcień tej czerwieni był... niepokojący. To było najlepsze określenie. Jerome wiedział, że to po prostu kolor Setha, jednak niepokój pozostawał.
Drzwi nagle się otworzyły i przeszedł przez nie Seth.
- Zapraszam!
Wszyscy popatrzyli się na siebie. Najwyraźniej nikt nie chciał iść pierwszy. Jerome pamiętał, jak przechodził przez takie drzwi wiele razy. Nie były to najprzyjemniejsze wspomnienia. Pan Clarke położył mu dłoń na ramieniu. Chwilę później obaj przeszli przez drzwi. Po niecałej minucie wszyscy znaleźli się w ogromnej komnacie. Wszystko mieniło się w oczach. Jedyne co było stałe to niewielkie, drewniane drzwi po drugiej stronie komnaty. Seth upewnił się, że są wszyscy i zamknął drzwi, które natychmiast zniknęły.
- No to za mną - powiedział Jerome. Doskonale wiedział gdzie iść. Mimo że minęło wiele lat, nadal pamiętał drogę. Wszyscy ruszyli w kierunku drewnianych drzwi.
- Zamknięte - stwierdził Jerome, zanim jeszcze dotknął klamki. Eddie jednak postanowił się upewnić. Były zamknięte. Seth kiwnął głową i machnął ręką, jakby coś odganiał. Drzwi się otworzyły. Wyszli na korytarz. O jego wyglądzie niewiele mogli powiedzieć. Był dość wąski, nie zmieściłoby się tam więcej jak dwie osoby obok siebie. Ściany były jasne, nie białe, jednak nikt nie mógłby stwierdzić jakiego dokładnie koloru. Co jakiś czas pojawiały się obrazy, jednak, mimo że były dość duże, trudno było je zauważyć. Nikt nie mógł skupić na nich wzroku. Jerome jednak szedł pewnie. Co jakiś czas skręcał i, mimo że wszyscy byli pewni, że jest tam ściana, pojawiał się tam korytarz. Seth szedł na końcu, najwyraźniej upewniając się, że nikt się nie odłączy. On sam nie miałby problemu ze znalezieniem drogi, ale skoro Jerome się wyrwał...
Po kilku minutach Jerome zatrzymał się,
- Możesz otworzyć? - zwrócił się do Setha, który pokręcił przecząco głową.  Jerome westchnął. Dotknął klamki i spróbował otworzyć. Przez chwilę się nie ruszał, a mimo to robił się czerwony, jakby coś go strasznie męczyło. Nagle drzwi się otworzyły, a Jerome smutno się uśmiechnął.
Jako pierwszy wszedł Seth, za nim pan Clarke, potem Jerome, a następnie reszta. Znaleźli się w pokoju. Całkiem zwyczajnym, może poza wielkością, pokoju. Było tam łóżko, regał, biurko, stolik i dwa krzesła. Jerome rozejrzał się. Pamiętał to miejsce całkiem inaczej, jednak nie miał wątpliwości, że to to samo miejsce.
- Nigdy tu nie byłam - powiedziała Willow.
- To miał być mój pokój. Dlatego mogłem otworzyć te drzwi.
Po chwili Jerome ruszył w kierunku kolejnych drzwi i otworzył je.
- Czemu zawdzięczam tę wizytę?
Wszyscy spojrzeli w kierunku z którego dochodził głos. Młody chłopak siedział na podłodze, oparty o ścianę. Nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia lat. Miał ciemne włosy i oczy, ubrany był w zwykłe spodnie sportowe i szarą bluzę.
- Chcemy ci pomóc - powiedział Seth, podchodząc do syna. Anubis zaśmiał się tylko.
- Już raz prosiłem cię o pomoc. Odmówiłeś, więc znalazłem inny sposób.
Seth sprawiał wrażenie zdezorientowanego. Jakby nie wiedział o jakiej prośbie mówił Anubis.
- Nie pamiętasz - stwierdził tylko Anubis, po czym dodał, jakby do siebie. - Nie sądziłem, że to naprawdę podziała.
- Teraz to jest nie ważne. Nie po to tu przyszliśmy - powiedział Jerome, a Anubis spojrzał na niego.
- Właśnie, konkrety. Pewnie przyszliście po rodzinkę tej śmiertelniczki. Wiedziałem, że nie warto jej wysyłać. Ale była silna i bardzo przywiązana do rodziny.
Anubis nadal nie wstawał, pstryknął palcami i przed nim pojawiły się trzy bańki, w każdej spał człowiek.
- Rose... - powiedziała Willow i zrobiła krok do przodu.
- Tak, tak. Ta mała też tu jest.
- Wypuść ich - powiedział stanowczo pan Clarke, a Anubis pokręcił głową.
- Mówisz do mnie jak do pierwszego lepszego dzieciaka. A jedno moje słowo, a nawet sam Ra nie wyciągnie cię z otchłani.
- Masz wysokie mniemanie o sobie. Nie jesteś w stanie tego zrobić - powiedział Seth.
Anubis ponownie się zaśmiał i pokręcił głową.
- Ja dałem, ja mogłem odebrać. Wysłałem do was Willow, żeby narozrabiała. Sam zająłem się Amy. Nie zajęło mi to dużo czasu.
Dopiero po chwili do wszystkich dotarło znaczenie tych słów.
- Masz pierścień - powiedział Seth, który jako pierwszy wyrwał się z osłupienia.
- Mam pierścień - potwierdził Anubis, a następnie machnął ręką wskazując bliżej nieokreślone miejsce. - Jest gdzieś tam.
Jerome jeszcze raz rozejrzał się. Pamiętał to pomieszczenie. Kiedy był mały pełne było mebli, wszelkiego rodzaju ozdób, a teraz nie było tam nic. Nawet Anubis się zmienił.
- Coś się stało. Wy nie zmieniacie się tak szybko - powiedział Jerome. - Nie znosiłeś takiej pustki.
- Coś o mnie wiesz. Ciekawe - odpowiedział Anubis
- Dziecko szybko się uczy tego, co pozwoli mu uniknąć pobicia.
- I na długo zapamiętuje. Ja też pamiętam wiele rzeczy. Między innymi pustkę. Nic. Nie żeby coś było mi potrzebne. Ale wydawało mi się, że będę szczęśliwszy. No cóż, nie byłem. Zwłaszcza później.
Seth zacisnął pięści i nie odezwał się.
- Nie wiem, dlaczego przyszło was tu aż tyle. Nie jesteście w stanie mi zagrozić. Zaszkodziliście tylko sobie. I im - wskazał rodzinę Willow.
- Czego ty chcesz? - zapytał pan Clarke, a Anubis popatrzył na niego.
- Czego ja chcę? Mam wszystko, czego mogę chcieć?
- Skoro zdobyłeś to, czego pragnąłeś, możesz ich wypuścić.
- Nie mogę.
- Z tego co słyszałem możesz wszystko.
- Bo tak jest - odpowiedział Anubis
- Wstań - powiedział Seth, a Anubis spojrzał na niego.
- Tego też nie pamiętasz? - zapytał, a następnie roześmiał się.
- O czym on mówi? - zapytała Mara, a Seth pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia.
- Wielka moc usuwa ograniczenia. Moc tego pierścienia naznaczyła mnie. Wcześniej się temu opierałem, ale potem zrozumiałem, że to nie ma sensu.
- Nie rozumiem.
- Jestem z nim połączony. Jego moc jest we mnie. Ra to wiedział, dlatego dopuścił do tego, żebyś go dostał. Chciał, bym go znienawidził.
- O czym ty mówisz? - zapytał Seth. - Ra robił wszystko, żeby pierścień nie dostał się żadnemu z nas. To Apopis podsunął mi go podczas walki z Ra.
- Ra nie jest głupi. I jeśli współpracuje z największym wrogiem, to na pewno nie chodzi o małą rzecz.
- Bredzisz - stwierdziła Poppy, a Anubis spojrzał na nią.
- Moja córeczka. Chcieli cię ukryć, ale ja liczyć potrafię. Moja droga, nie zauważyłaś, że stoicie i rozmawiacie ze mną zamiast próbować walczyć? Nawet wielki Seth nie zrobił nic więcej, jak zbliżenie się do mnie. Nie dam się ponownie zamknąć. Będę rządził światem już zawsze!
- Ponownie? - zapytała Mara i spróbowała zrobić krok, w jakimkolwiek kierunku, jednak nie była w stanie.
Anubis zaśmiał się i wstał.
- Śmiertelniczka zauważyła to, czego nie dostrzegły dzieci bogów i jeden z nich.
To co zdarzyło się potem trwało tylko kilka sekund i nikt nie wiedział dokładnie jak to przebiegło. Jerome, Poppy i Seth zauważyli ruch dłonią Anubisa i po chwili wszystko wybuchło. Chaos opanował pomieszczenie. Dzwoniło im w uszach i przez kilka sekund nie wiedzieli co się dzieje.
Mara i Willow usłyszały płacz, a pozostali przez chwilę ujrzeli walkę. Walkę bezbronnego dziecka z potworem. Dziecko, co prawda, od wieków dzieckiem nie było, ale w tym momencie na powrót się nim stało. A potwór był tym bardziej przerażający, że był tam, gdzie nie było nic. Był nicością.
Alfie od razu rozpoznał w nim Apopisa, mimo że nie przypominał węża. Ani ucieleśnienia chaosu. Był jednak dokładnie tym, czego przez lata bał się Jerome. Czymś co przebijało nawet jego strach przed ojcem. Co wybijało się ponad innymi koszmarami. Był tym ostatnim koszmarem.
Jerome nie krzyczał, nie wiercił się nerwowo, wydawało się, że to jedna z tych spokojnych nocy. Ale mimo to Alfie nie spał. Siedział na swoim łóżku i uważnie obserwował śpiącego chłopaka. Coś nie dawało mu spokoju. Czuł, że coś jest nie tak. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na wyjątkowo płytki oddech, a kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności zobaczył twarz Jerome'a. Był przerażony. 
Alfie wstał i potrząsnął śpiącym chłopakiem, aby go obudzić. Udało mu się i Jerome otworzył oczy. Rozglądał się z przerażeniem, usiłując cokolwiek dostrzec. 
- Nie... nie... nic...
- Uspokój się. To był tylko koszmar - powiedział cicho Alfie, siląc się na spokój. Przerażenie Jerome'a wręcz spłynęło na niego. 
- Ciemno... pusto... Alfie? - Jerome po chwili odzyskał jakąś jasność myślenia i zaśmiał się nerwowo. - Ja... po prosu nasłuchałem się o historii Egiptu. A po tamtym horrorze przyśnił mi się Apopis...
Jerome położył się i odwrócił. Rano nic nie pamiętał. A potem koszmary ustały. 
Jednak teraz nie Jerome musiał się z nim zmierzyć. Jedyne osoby, które byłyby w stanie zrobić cokolwiek były zamroczone.
Eddie i John Clark nie rozpoznali Apopisa, ale wiedzieli jedno. Anubis nie miał szans wygrać, a, mimo że żaden nie darzył go sympatią, to on był, może nie "tym dobrym" ale na pewno "łatwiejszym do opanowania".
Tymczasem Anubis nie tyle walczył, co usiłował się obronić. Unikał ciosów i odbijał strzały, jednak widać było, że nie ma szans.
Wszystko to trwało kilka sekund. Potem wszystko ucichło, pokój ponownie stał się jasny i spokojny, a Anubis wstawał.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz